Po dwóch dniach podroży, po ciężkostrawnej polskiej zimie, jedyne na co miałam ochotę po przyjeździe to znalezienie się nad oceanem i naładowanie swoich akumulatorów. Korzystam z tego, że jeszcze chwile jestem na południu Ghany i wybieram się na plażę.
Wstaje skoro świt, czas nie biegnie, czas się ślimaczy. Właściwie to nawet nie wiem która jest godzina, i jakoś specjalnie mi to nie przeszkadza, nie układam w głowie harmonogramu ' o tej wyruszę ,' o tej wrócę' , 'a od tej do tej..' nie. Po prostu życie się dzieje. Wszystko przychodzi samoistnie, i w końcu przychodzi też moment, że zbieram się i ruszam nad wodę. Szum fal mnie uspokaja. Odpoczywam. Czuje się jak dziecko kołysane przez mamę -spokojna.
Nad oceanem udało mi się być i regenerować razy dwa. Jednym z miejsc była Ada zaraz za Temą - środkiem świata.
Po trzech godzinach jazdy jestem u celu. Przede mną rozpina się rzeka - Volta... a przecież miał być ocean!
-No tak, jeszcze chwila, muszę tylko przepłynąć rzekę by dostać się na półwysep którego jeden brzeg to Volta, a drugi to ocean.
Przypływa łódka, płyniemy. Palmy, chaty, dzieci biegające beztrosko po plaży... to wszystko ma w sobie tyle uroku! Widzę jak Volta wpada do oceanu, silna, gwałtowna, piękna.
Raj.
...i czuję, że mogę jechać dalej, w głąb kraju. Na północ!
Czuję to!
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńja jeszcze też...
OdpowiedzUsuńi jak tu funkcjonować z tak silnym poczuciem raju?;)
chcę do tego raju!
OdpowiedzUsuńale tylko na dzień lub dwa, a potem odzyskać swoją łazienkę i normalną temperaturę powietrza.
zdjęcia piękne :)
temperatura nie taka zła.. gorzej z tą wilgotnością ;)
OdpowiedzUsuń