28 marca 2015

życie to NIE targ mięsny.

<Fakt nr 1: Lubię oglądać zdjęcia, obrazy, chłonąć treść i wyrabiać tym swój gust. Poznawać nowych artystów, i ich twórczość, stymulować tym wszystkim swoją dojrzałość z pozycji biorcy -pasjonata- amatora- konsumenta.
Dostrzegać lewym i prawym okiem w niezachwianej współpracy z kompletem półkul mózgowych 
przy jednoczesnym uruchamianiu i kształtowaniu swojej wrażliwości.

Fakt nr 2: Absolutnie nie mam pamięci do nazwisk, dat... za to twarze, zapachy, smaki, dźwięki...
 -cała pamięć zmysłowa rekompensuje mi to z nawiązką.>

i tak:
Przeglądając zdj Réhahna jednego z słynniejszych fotografów w Wietnamie-  natrafiłam na tę twarz:

fot.  Réhahn

i nie miałam wątpliwości -ten człowiek stanął też na mojej drodze.

Szybkie przeglądanie swoich albumów... i bingo:


Mój wniosek, jest prosty ( choć nie jest żadnym nowym odkryciem ) :
Drogi nasze krzyżują się niezależnie od granic, niezależnie od tego kim jesteśmy, a przypadkowe spotkania powinny skupiać się na ludziach, z świadomą nieprzypadkową uwagą, kiedy to poświęcamy (-choć właściwie to żadne 'poświecenie'..) czas człowiekowi, a nie przechodzimy zobojętniali nie pozwalając sobie na zatrzymanie, na uśmiech, na zarejestrowanie w pamięci osoby, którą mamy szczęście poznać. 

A potem nagle widzisz osobę z jakiegoś zakątka świata, (której teoretycznie miałeś już nigdy nie spotkać) na czyiś zdjęciach.. i będzie to tak niewysłowione miłe doznanie -móc zobaczyć raz jeszcze obraz znajomej twarzy niosący jednocześnie tonę wspomnień z danego miejsca, z minionego czasu...
 -i pomyśleć, że można byłoby się tego pozbawić przez zwykłą obojętność..  ech, Boże broń!

16 lutego 2015

W Trinidadzie gdy wyszło czym się zajmuję, zaproszono mnie i Magdę na fiestę z okazji 
Światowego Dnia Osób Niepełnosprawnych. 
Co prawda tego dnia planowałam opuszczać miasteczko, ale nie mogłam nie przyjąć zaproszenia, zostałyśmy. I razem z Kasią Jalan Jalan skorzystałyśmy z gościnności  i życzliwości miejscowych placówek edukacyjno wychowawczych. Fiesta była imprezą dzieci upośledzonych, początkowo sądziłam, że ma charakter integracyjny gdzie dzieci niepełnosprawne intelektualnie wmieszane są w dzieci zdrowe, których jest przewaga. Zaczęłam wpatrywać się w ich buzie i przysięgam- zwątpiłam. Że chyba coś pomyliłam, że źle zrozumiałam, albo, że trafiłam nie na tę imprezę na którą powinnam... więc dyskretnie pytam, czy jest tutaj wiele osób niepełnosprawnych na co dostaję odpowiedź - wszyscy. 
Nauczyciel, który nas gościł podkreślał niemalże w co drugim zdaniu i to z mocnym akcentem jak bardzo zależy im na tym by pokazać, że każdy jest równy, i nie można postrzegać kogoś przez pryzmat jego niepełnosprawności.  
A to wszystko w atmosferze pełnej ciepła radości i gwarnego śmiechu...
 w związku z czym przecież wszystko jest jak należy prawda? 

Brawo Kubo!


rozczulająca rączka




29 stycznia 2015

W drodze na plażę.

[1 Grudnia 2014]

13 km od Trynidadu znajduje się plaża Ancon. Pożyczam rower i obieram kierunek w to miejsce. Rower nie jest pierwszej nowości , przerzutki pełnią rolę bardziej dekoracyjną niż praktyczną, ale nieistotne, najważniejsze, że jadę!
...A przynajmniej do czasu kiedy to pośrodku niczego spada łańcuch.
W tej samej chwili przeklinam w duchu, swój własny bezawaryjny rower, który zdecydowanie nie przygotował mnie na taką ewentualność ;) Umorusana smarem bezskutecznie i nieporadnie mocuję się z łańcuchem -co było pewnie dość komicznym widokiem, więc może nawet i dobrze, że w koło nie było żywego ducha...  Aż tu nagle podjeżdża młody chłopak, zatrzymuje się, uśmiecha, i bez słowa, z lekkością i sobie wiadomą łatwością naprawia rower po czym odjeżdża.

I co? I nic, Anioł ;)





Vamos a la playa!

Przysięgam, widok papierka po Snickersie na lazurowej plaży rozwalił mnie kompletnie.
Kawałek dalej krabik zakopał się w piasku.
Dwa światy.









23 stycznia 2015

Trinidad

Trinidad, to kolorowe uliczki i... ogrom turystów.
A skoro turyści to i lokale oraz atrakcje przygotowane dla ich uciechy, i absolutnie tego nie krytykuję. Przecież Kubańczycy czerpią z tego pieniądze, więc czemu nie. Chociaż z drugiej strony wyraźnie zarysowywał mi się tam turystyczny apartheid. Gdzie ich miejsce niekoniecznie było już dla nich, no bo jak? No bo za co? Trudna sprawa, tak czy inaczej ja niekoniecznie chciałam dać się namówić na symboliczną przejażdżkę konną, zwłaszcza widząc te wychudzone zwierzęta będące pod ciężarem dosadnych pup przyjezdnych. A i wszechobecne restauracje bardziej mnie odpychały niż przyciągały.. to też chętniej wybierałam przydrożne małe kafeteryjki, w których zawsze dostało się szklankę soku spod lady, albo kanapkę z serem, albo z szynką, albo z serem i szynką -ot, taka wariacja;) 

Z każdym dniem pieszo oddalamy się z Magdą coraz dalej, i im dalej odchodzimy tym bardziej nam się podoba w skutek czego przedłużamy nasz pobyt w tym miejscu co chwilę 'o jeden dzień 'dłużej. 
Na obrzeżach miasteczka, jest zupełnie inaczej, nikt nie wychodzi i nie tańczy na ulicach. 
Wyobrażenie o tańczących wszędzie salsę Kubańczykach jest wysoce podkolorowane, 
owszem tańczą, i to wszyscy, ale w swych domach, na własnych podwórkach,
...no i w miejscach turystycznych, zaspakajając nienasycone wyobrażenia i oczekiwania turystów, 
co pomaga napełnić kieszenie gotówką.  
Po za centralnymi miejscami jest spokojniej, i nie przypominam sobie byśmy trafiały na tłumy obcokrajowców,
 było tak... zwyczajnie, swojsko, jak na własnym podwórku.

 Wieczorami razem z Kasią Jalan Jalan, dochodziłyśmy do miejsc w których już nie stawiano latarni, ulice oświetlane były światłami wypadającymi z otwartych drzwi i okien domów, wprost z telewizorów ustawionych na wieczorne wiadomości i telenowele. Siadałyśmy w barze dla Kubańczyków, rozmawiając godzinami o sprawach błahych i poważnych, jak to w życiu, o świecie, o Kubie, o podróżowaniu. Brałyśmy piwo z kija płacąc za nie w peso cubano.. a barmani każdego dnia nie odklejali od nas oczu ze dziwienia, że to zapuściłyśmy się w tym miejscu, że byłyśmy tam jedynymi kobietami,
 i to na dodatek takimi nie ichniejszymi, a nam z kolei piwo smakowało tam jak nigdzie indziej, a przy okazji naprawdę czułyśmy się bezpiecznie! I całe szczęście takich normalnych, prawdziwych, a nie wykreowanych chwil jak te, 
w Trinidadzie mi nie brakowało,  mimo, że na początku zapowiadało się zupełnie inaczej.

...W końcu każdy jest kreatorem własnej drogi. Idzie tam gdzie chce.













Guarapera - sok z trzciny cukrowej

-domino, główne zajęcie międzypokoleniowe.


-bielenie chodników przed świętami




22 stycznia 2015

 ...bo co można robić na Kubie? A na przykład zajrzeć do przedszkola:

                                                                                                  "a kiedy chłopak spotyka dziewczynę..."