somewhere. on the way...
*
Niestety, zawiódł mnie aparat, a raczej bateria, która padła przed końcem dnia, zresztą już nie pierwszy raz. Wysoka temperatura wpływała na jej szybkie rozładowanie i czasem wytrzymywała niespełna dzień, a potem było trzeba kombinować z ładowaniem, dlatego wspomnienia w formacie jpg są mocno ograniczone. Na szczęście wszystkie przeżycia zarysowały się mocno w mej pamięci, do tego zapisywane kartki dziennika nie pozwolą zapomnieć tego co widziałam, co przeżyłam, słów, obrazów...tego, że na ślubie o którym mówię w nagraniu było więcej dzieci niż dorosłych (co za rodny kraj;]), że panna młoda nie patrzała w oczy panu młodemu, że mieli ubrania uszyte z tego samego materiału, że po ceremonii, ludzie kładli sobie krzesła na głowy i szli z nimi drogą w inne miejsce gdzie odbywało się wesele, że śpiewali i grali na tamburynach.
Oraz tego, że jedni byli szczęśliwi szczęściem drugich, i że jest to zaraźliwe. -wiem, bo dopadło i mnie.
* a złota nie znalazłam ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz