Jadę jeszcze dalej na północ. Coraz mniejsze wioski stają przede mną otworem, coraz to inny krajobraz maluje się gdy rano otwieram oczy.
Tym razem piękni się Insoko, miejscowość, która jest dla mnie definicją społecznej homeostazy, a o istnieniu której nie wiedzą nawet google.
Choć nie wiem czemu mnie to dziwi, skoro jest to świat tak odległy, nieturystyczny, niemalże pozostawiony sam sobie -i właściwie dobrze,że taki jest, bo ludzie są tu naprawdę szczęśliwi. Żyją spokojnie,w koło słychać niepowstrzymywany i niczym nieskrępowany śmiech, śmiech dzieci, i dorosłych! I zastanawiam się gdzie i kiedy myśmy tą zdolność zgubili?
Na wioskach takich jak ta, zasady są proste. Nie zabijaj. Nie kradnij. Módl się i dbaj o rodzinę.
Faktyczną władzę ma chief -to on rozporządza ziemią. On wyrokuje. Go ludzie słuchają. Ukradniesz coś, a zostaniesz przyłapany, przejdziesz w pochodzie przez wioskę z twoim rabunkiem, tak by wszyscy zobaczyli i wiedzieli co zrobiłeś by cię wyśmiali. Dzieci będą dokuczać, ale nie masz prawa zareagować, jeśli ci życie miłe. To i tak łagodne podejście, im dalej na północ tym surowiej...- zostają zostawiane blizny na szyi, by każdy widział, że dana osoba jest złodziejem. No chyba, że założy się golf ;) Z osobą Chiefa wiąże się wiele kontrowersyjnych spraw. Jednak uważam, za mało moralne pisanie o nich w tym miejscu. I aby dbać o szczęśliwość tych ludzi, pozostawienie ich w sowim świecie z swoimi prawami, zostawiam pewne informacje dla siebie. Za to z radością dziele się niniejszymi zdjęciami.
młody baobab.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz