Wyruszam do Zongo - wioski muzułmańskiej o której sporo słyszałam. Podobno jest miejscem przesiąkniętym Afryką, dlatego bez dwóch zdań to dziś zakładam koszulkę 'Africa Baby' Mateusza, i dumnie maszeruję do obranego celu. Momentalnie dało się odczuć, że dotarłam na właściwe miejsce.
Kolorowa, radosna, surowa, bieda. Chyba tak najpełniej mogę opisać to co tam na mnie czekało. Po raz pierwszy peszyło mnie robienie zdjęć, miałam wrażenie że wtargnęłam nieproszona w ich prywatność, w ich 'intymny' mały świat, więc właściwie odpuściłam. W wioskach biały człowiek wzbudza sensację, ale w Zongo było to jeszcze bardziej spotęgowane, wystarczyło, że dojrzała cię jedna osoba, jeden dzieciak, a już zbiegała się cała ich rzesza, która podążała za tobą krok w krok. Przez większość mojego pobytu w Ghanie zastanawiał mnie stosunek jej mieszkańców do białych ludzi, aż do momentu gdy usłyszałam jak jedna kobieta straszy swe potomstwo 'zobacz idzie biała i zaraz cie zabierze' - że niby co?! że ja?! że biała jest odpowiednik naszej babjagi?! no niestety, zostałam pozbawiona złudzeń co do tego tematu... za to dziecko dla odmiany zareagowało w dość klasyczny sposób i po prostu zaniosło się płaczem. W Zongo poznałam również kobietę, która gdy mnie zobaczyła, zwróciła się do mnie słowami 'my small daughter' po czym wzięła i przytuliła mnie mocno w swoje wielkie ramiona, a ja poczułam się rzeczywiscie jak mała dziewczynka w objęciach troskliwej mamy.Ten gest był cieplejszy niż temperatura panująca na zewnątrz. Zrobiło mi się miło i od razu zapalałam sympatią do owej Pani, o której od tamtej chwili lubię myśleć jak o swojej afrykańskiej mamie.
z 'mamą' (po prawej)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz