07 kwietnia 2013

Jestem w Ghanie. Zaraz wracam.


 Accra, capital.

Przygoda w Ghanie powoli się kończy. Ostatnie dni spędzam w stolicy -w Akrze.
Znowu południe, znowu doskwiera ta uciążliwa wilgotność powietrza. Stolica pełna kolorów, szalejących na drogach tro tro, do których wchodzi niewyobrażalna ilość ludzi i jeden przylega do drugiego, a matki układają na swych kolanach piramidę z dzieci  (1,2,3,4...) byleby tylko zapłacić za jedno miejsce siedzące. Uwielbiałam jeździć tymi busikami! otwarte okna (albo totalny ich brak) przez które wiatr wpada jak oszalały, intensywny zapach żelaza potu mych współpasażerów i ta nieopisywalna 'intymność' całego przejazdu, jeden kierunek, równość.
 Przesiąkałam Ghaną. I było mi z tym dobrze. 
Końcowe dni  mijają sielankowo: wstaję rano, wyplątuje się spod moskitiery jak niezgrabna księżniczka, siadam na tarasie mych gospodarzy z widokiem na ogród, i co jakiś czas pojawia się gekon, lub inna jaszczurka, która przygląda się dziwnemu niby dwunożnemu ale białemu stworowi, i tak z wzajemną fascynacją (oboje w razie spłoszenia gotowi do ucieczki;]) na siebie spoglądamy. Później przychodzi John, tudzież Sejram i zrzuca z piętrzącej się przede mną palmy kokosy, by ulżyć zmęczonemu drzewu i spragnionemu, głodnemu człowiekowi. W końcu wychodzę. Obserwuję  i z biodra fotografuję. Życie.






















  Siedzę na schodku, przede mną spacerują ludzie, trochę to trwa, bo aż przestano zwracać na mnie uwagę. Nie mogę się napatrzeć do syta. Robi mi się smutno, wiem, że to już koniec, że tym zastygnięciem żegnam się z moją czerwoną ziemią. Myślę o tym wszystkim co mnie spotkało, o chwilach z którymi musiałam się zmierzyć,  którymi zostałam obdarowana.Widzę tę moją Afrykę,taką jaka jest,i stwierdzam z całą pewnością, że 
cywilizacja to przede wszystkim dobre serca, a tych w Ghanie nie brakuje! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz