20 lutego 2014

'byś nie tylko oczami ale także dotykiem poznawał szorstkość ziemi '

W Elli założyłam sobie do zrobienia trzy rzeczy: dotarcie nad wodospad, odwiedzenie fabryki herbaty i medytacje w klasztorze/świątyni buddyjskiej. Z tym ostatnim był pewien problem, ponieważ mimo iż weszliśmy na jedną z gór gdzie miała znajdować się świątynia, przeszliśmy przez gąszcze, a później stumilowymi schodami dochodziliśmy do naszego celu to okazało się, że w stojącej przed nami świątyni nie ma medytacji.. a bynajmniej nie ma jej dla nas. Odpuściłam, schodziliśmy herbacianymi dolinami a w koło panoszyła się przyroda.. i tak sobie myślę, że lepszych warunków do wyciszenia, zebrania myśli (no bo czym innym jest medytacja?) mieć nie mogłam. Z Fabryką mieliśmy więcej szczęścia, ale o tym nie tym razem.. teraz idziemy nad Rawana falls! Mam mapę narysowaną przez naszego gospodarza, któremu zdecydowanie łatwiej było rysować niż tłumaczyć którędy mamy iść do wszystkich trzech destynacji. I tak przewodnik Lonely Planet poszedł w kąt bo oto w rękach trzymam coś o wiele dokładniejszego, jednak mimo to moja cudowna mapa ani przez chwilę nie zdradzała tego jakie widoki czekają nas po drodze. Chłoniemy piękno tego miejsca i nagle z jednej z herbacianych gór wycieka potężna woda, z której nic sobie nie robią tylko wszechobecne figlujące małpy, a przez moment także i my, skacząc po skałach. Chwile beztroski przerywa poważny ton Misza, oznajmujący, iż telefon z naszą Sri Lańską kartą sim roztrzaskał się na cztery strony świata i popłynął z prądem wody. Od tej pory nie mamy możliwości dzwonienia do nikogo, do hosteli, do siebie... i nie byłby to wielki problem gdyby nie fakt, że następnego dnia rozdzielamy się -Misz jedzie na Adam's Peak, a ja zostaję i poznaję Ellę... jednak szum wody uspokaja, i będąc pod jego wpływem uznajmy, że wszystko będzie dobrze, że odnajdziemy się jakoś bez telefonu i wtedy ruszymy dalej, póki co idziemy na przód cieszyć się TYM  miejscem:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz