28 lutego 2014

Safari

I.
Kolejna stacja to Safari w Yale National Park. Możemy tam się dostać jedynie z Tissamaharama, więc obieramy kierunek na tę miejscowość. Podczas jazdy w autobusie rzuca mi się w oczy wysoki blondyn w okularach, który kurczowo trzyma w ręku przewodnik Lonely Planet -nie był wyjątkiem. W moich rękach zaciskana była ta sama książka, jak i w rękach wielu innych osób. Szybko dotarło wtedy do mnie jak bardzo przewodniki kształtują naszą wyobraźnię podróżniczą, pchając wszystkich w określone miejsca narzucając konkretne wyobrażenia tych przestrzeni, ale o tym innym razem. Zaprzyjaźniamy się z blondynem -Niemcem z pochodzenia -niesamowicie ciepłym człowiekiem z szerokimi horyzontami, i wspólnie docieramy o zmroku do Tissa. Okazuje się jednak, że człowiek u którego bukowałam nocleg, nie ma już niczego wolnego bo myślał, że się nie zjawimy.. od słowa do słowa, robi mu się nas żal i z zwykłego hostelu prowadzi do jeszcze nieotwartego hotelu w którym luksus pokojów onieśmiela.. boję się, że nie będzie nas stać, jednak zaniża cenę przez wzgląd na zaistniałą sytuację- mamy szczęście! Umawiamy się na Safari, i o godzinie 5 rano pijemy 'kawę' wsiadamy do jeepa i jazda!:)
II.
 Safari bez teleobiektywu jest WIELKIM nieporozumieniem, mam nauczkę, ale nie powiem ' na przyszłość będę już wiedziała' bo raczej tego nie powtórzę. Wydarzenie owszem niezwykłe.. - wjeżdżasz do naturalnego świata dzikich zwierząt które możesz obserwować z bliska.. prawie jak w zoo, z tą tylko drobną różnicą, że nie ma krat. Mnie jednak przeszkadzało, że nie mogę wychodzić z Jeepa, rozumiem -kwestia bezpieczeństwa, ale mimo wszystko, nosiło mnie okropnie, i czułam się przez to dość ograniczona a przecież słonie wydawały się takie miłe, bawoły ciekawe, dookoła kolorowo od żołn, krokodyle jak te gumowe, niegroźne, na oko leniwe.. a leopard? 
No właśnie był i Leopard! Na terenie Yale (122 041 ha sawanny) żyje ich 20, a ja nie wierzyłam w to, że zobaczymy chodźby jednego. Całe szczęście, kierowca okazał się tropicielem z prawdziwego zdarzenia! Wszystko wyglądało jak w Indiana Jones, (nawet w głowie pojawiła się filmowa melodyjka tara tam tam tam tam taam....) Nagle, Lankijczyk wychylił się, rozszerzył nozdrza, urosły jego źrenice, po czym widzę jak przestaje liczyć się cokolwiek innego a mężczyzna jak prawdziwy myśliwy, wyznacza drogę, którą ma przechodzić zwierzę.. zastawia ją samochodem, czekamy, żąda ciszy... i nagle pojawia się. Dumnie przespacerował przez ścieżkę wychodząc z jednej ściany drzew, wchodząc w drugą, po drodze rzucił jedynie lekceważące spojrzenie Lankijczykowi, który nic sobie z tego nie robił, bo wygrał, bo wytropił zwierza, pokazał że potrafi myśleć jak on.  I to właśnie ta scena sprawiła i ten mężczyzna, jego instynkt, zachowanie jego wyraz twarzy... a nie sam leopard, że było to dla mnie safari warte przeżycia.
III.
Wracamy, by jeszcze tego samego dnia jechać dalej - wreszcie nad ocean do Mirissy. 
Zabieramy rzeczy, a gdy chcemy zapłacić za nasz luksusowy nocleg okazuje się, że zrobił to nasz znajomy z Niemiec, po czym pojechał w swoją drogę. Nie udało nam się pożegnać, podziękować..
 ale karma wraca, i mam nadzieję, że do niego, ta dobra wróci z podwójną siłą!



3 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdjęcia piękne, tylko dlaczego takie małe :(

    OdpowiedzUsuń
  3. bo nie jestem z nich zadowolona..;) żałuję strasznie, że w tych warunkach nie miałam teleobiektywu...
    ale co do wielkości - to jak się klika na zdjęcie to się powiększa;)

    OdpowiedzUsuń