30 kwietnia 2014

Nie mogłabym funkcjonować bez zawierania jakichkolwiek znajomości.. 
i okazuje się, że ta zależność jest aktualna zarówno tam gdzie żyję na stałe, gdzie osiedlam się na miesiąc, ale i tam gdzie zostaję zaledwie na dwa, trzy dni.. (- choć pisząc to do głowy przychodzą mi również sceny z miejsc, w których wystarczyło stanie w kolejce, tudzież przejażdżka żółtym autobusem lini 6, by piętrzyły się szeregi całkiem fajnych interakcji z drugą osobą). Tak samo było i tym razem...
-niepozorny dom, gdzieś na uboczu, będący zarówno sklepikiem, w którym Pani odrywała się od obiadu by coś sprzedać, a który stał się moim przystankiem przez kolejne dwa dni, tylekroć ile razy zachciało mi się pić. Paradoksalnie mimo ruchu, i ciągłych zmian, lubię pewien porządek, rytualność ,systematyczność.. dlatego niemalże od razu wybieram sobie miejsca, 'udamawiając' tym samym, choćby tylko na chwilę się w danej miejscowości. I tak wyłącznie u tej rodziny kupowałam wodę,- nigdzie indziej. W innym miejscu tylko chleb, a w jeszcze innym ciastka imbirowe. Wszystkiemu towarzyszyły rozmowy, coraz śmielsze gesty (jak trzymanie na rękach małej cynamonowej królewny), a cały zakup wody raz po raz znacznie się wydłużał.. i to było to! Przestawaliśmy być sobie w pewien sposób obcy, nawiązywały się relacje,pojawiały emocje, które z tego całego podróżowania są zdaje się najcenniejsze. I nieważne czy jest się gdzieś rok, miesiąc czy jeden dzień, bo czas (choć temu sprzyja) to nie nadaje wartości wyjazdom, tylko ludzie, momenty i to gdzie podczas takich spotkań ma się serducho i jak bardzo jest ono wtedy otwarte. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz